ORDINARY DAY

Żyję od piątku do piątku, na ten dzień czekam jak na święta. Wpadłam w monotonnie, każdego dnia spotykają mnie te same rzeczy i tak w kółko. Poczynając od codziennego wstawania o 5.30, oczywiście nie obywa się bez 3 powtórzeń budzika, więc wstaję o 5.45. Potem jedziemy sobie w ciepłym autku i wysiadam po Silesią. Przechodzę kilometrowy maraton przez milion sygnalizacji świetlnych, na każdej czekam po trzy minuty i wcale nie jest mi zimno, wcale nie trzepię się jak galareta! Codziennie ten sam park, a w nim milion psów, które tarzają się w kupie liści. Codziennie te same schody prowadzące do uczelni, po których mój puls wynosi milion. Potem w końcu trafiam na zajęcia, a na nich półtorej godzinne polemizowanie. Przychodzi czas na czterogodzinne okienko i wtedy znów idę, w sumie to idziemy na spotkanie z Silesią. Wystawy znamy już na pamieć, asortyment też, nic mnie nie zaskakuje, no może ceny. Czasem przekąśmy coś pysznego lub usiądziemy sobie na pyszną kawkę w Starbucksie i cztery godziny mijają. Wracamy na uczelnie, znów pokonujemy te okropne schody i trafiamy na wykłady. Wykłady to naprawdę dziwna rzecz, jeden z naszych wykładowców trochę nas przeraża. Czyta nam dziwne teksty, ostatnio były to fragmenty książki "Czteroletnia filozofka". "Asiu, kochanie uważaj, bo się przewrócisz-mówi mama do córeczki, baaam wylałam się jak zupa-powiedziała Asia. No, więc jak widać bywa dziwnie, a po jego wykładzie mam ugotowany mózg. Gdy wysiedzę na uczelni do 18, co bywa moim małym sukcesem, bo drzwi wyjściowe kuszą bardziej niż nie jedna czekolada. Jadę tramwajem na dworzec i znów przechodzę przez centrum handlowe, które jest bardzo niebezpiecznym miejscem, a właściwie to jeden sklep, walka z sercem a rozumem jest nieunikniona. Jak na razie wygrał rozum, o tyle dobrze. Następnie przechodzę na dworzec gdzie spotyka mnie napływ mroźnego powietrza, ludzie biegną, nie wiadomo gdzie, każdy się gdzieś spieszy-łącznie ze mną. Trzeba walczyć o miejsce siedzące w busie! Uff udało się-siedzę! Jadę do domu około godziny. Podczas drogi walczę z grawitacją, jestem w tej walce przegrana, już nie raz moja głowa niechcący uderzyła o fotel czy szybę. W końcu mamy godzinę 19, a ja prawie już w domu i jedyne o czym marzę to herbata z miodem, prysznic i łóżko. Wtedy jest idealnie.

spodnie-bershka
koszula-h&n
kimono-stradivarius
pasek-stradivarius
buty-new look


Udanego weekendu!♥


0 komentarze:

Prześlij komentarz

 

Obserwatorzy

Popularne posty